Frankowcu, radź sobie sam!
Te 10 dni od kiedy SNB przestał bronić kursu 1,2 CHF/EUR sprawiły, że „frankowcy”, „frankowicze”, ich raty i kurs CHF stały się przedmiotem ogólnonarodowej debaty. Kurz powoli opada, ale co właściwie z niego wynika? Czy pomoc dla zadłużonych w CHF przyjdzie, jaka będzie? A może powinni oni (jak zwykle) sami zadbać o siebie?
Naparzanka na franka
Bardzo szybko okazało się, że nieistniejący dotąd temat frankowych kredytów jest w stanie szybko przyćmić wcześniejszych dominatorów uwagi: lekarzy z (nie)Porozumienia Zielonogórskiego i górników (zwłaszcza tych pracujących na górze).
Trochę to za sprawą roku wyborczego – wiadomo, tuż przed wyborami vox populi słyszany jest bardziej, szczególnie jak potencjalnych głosów z rodzinami jest ze 2 mln. Dużo się o frankowcach mówi, pojawiają się też mniej lub bardziej konkretne pomysły jak im ulżyć.
Banki i ich wymijanki
Banki prowadzą komercyjny biznes, a jego sednem jest „pomnażanie wartości dla akcjonariuszy (lub spółdzielców)” . Fakt, dlatego też tak ciężko zmusić instytucje kredytowe do ruchów wychodzących naprzeciw potrzebom klientów. Byłoby to jednak znacznie łatwiejsze gdyby wyniki banków (i premie zarządów) zależały od długoterminowych osiągnięć (kilkuletnich). Ale nie zależą, bazują na wynikach kwartalnych, max. rocznych.
W tej sytuacji żaden polski bank z dużym portfelem kredytów w CHF nie chce nic przy nich gmerać – jak wzorcowy górniczy związkowiec chce satus quo i świętego spokoju.
Na szczęście jest jeszcze NBP – bank banków, który nie działa dla zysku (który i tak mu rząd zabierze), ale ma misję szerszego spojrzenia na cały system bankowy. Szef NBP, prof. Marek Belka przed wtorkowym posiedzeniem Komitetu Stabilności Finansowej dał bankom do zrozumienia, że atmosfera gęstnieje i jeżeli same nie zaproponują czegoś konkretnego dostaną hurtową instrukcję od polityków (jak wcześniej stały się ofiarą swej pasywności przy intercharge).
Ustalenia KSF oraz późniejsza deklaracja banków skutkują 3 konkretnymi, ale słabymi pomysłami:
- Uwzględnianie w wyliczaniu oprocentowania ujemnego LIBORU (wg Gazety Wyborczej twarde deklaracje złożyły tu: Millennium, mBank, Getin Noble Bank, PKO BP, BPH, Credit Agricole, Raiffeisen Polbank, Eurobank i Deutsche Bank, później potwierdził to samo BPH, nie wiadomo natomiast co z dawnym Fortisem- BNP Paribas) – słabość polega tu na tym, że banki zobowiązały się jedynie do stosowania umów, zasad biznesowych, i zdroworozsądkowej logiki (matematyki) – tak, wiemy, część banków przezornie wprowadziła zapisy, że może jednostronnie zmienić formułę na nieujemną, ale wobec sądów oraz mocy czarnego PRu te manewry sympatycznym atramentem były liche.
- Zawężenie spreadów – także tutaj „zysk” jest słaby, bo zyskają tylko ci, którzy z sobie znanych powodów (lenistwo, niewiedza, nadmiar kasy) nie korzystali z kantorów internetowych wiedząc o tym, że ich bank jest wśród liderów szerokiego spredu
- Możliwość wydłużenia spłaty w celu zmniejszenia bieżących obciążeń – to nie jest takie proste, wymaga procedury, aneksu, wyliczania zdolności, w tym aspektów BIK, a przede wszystkim zawsze kosztuje (za sam aneks do umowy banki biorą haracze w wysokości kilkudziesięciu, kilkuset złotych)
W sumie bez rewelacji, ale można za to przy okazji znaleźć wiele rewelacyjnych tez, i tak:
- „Klient bierze na siebie ryzyko kursowe, a bank stopy procentowej. To układ uczciwy.”
– słowa min. finansów Mateusza Szczurka, który chyba na siłę szukał tej symetrii, ale jej nie ma, bo to klient ponosi także ryzyko stopy %
- „Kredyt nie może być nieodpłatny, bo to przeczyłoby istocie umowy kredytowej . Ta sprawa jest już doktrynalnie wyjaśniona i nie powinna budzić wątpliwości – to wynika z istoty umowy kredytowej oraz zapisów ustawy Prawo bankowe” wiceprezes Związku Banków PolskichJerzy Bańka.
-doktryna rzecz święta, ale nie przeszkadza panu prezesowi, że banki doktrynalnie czeszą klientów nieodpłatnymi depozytami?
- „Wyliczanie ujemnego oprocentowania mogłoby także oznaczać przychód po stronie klienta i także problemem jego opodatkowania” Mieczysław Groszek, wiceprezes ZBP
-proszę się nie martwić podatkami klientów panie prezesie.
Propozycja szefa KNF
„Osoba, która zaciągnęła kredyt walutowy, mogłaby go przewalutować na złote nawet po kursie z dnia wzięcia kredytu” – zaproponował przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Andrzej Jakubiak. Ale trzeba byłoby pokryć różnicę między faktycznie poniesionym kosztem spłaty tego kredytu a tym, który poniósłby, gdyby od początku był to kredyt złotowy.
Hmm, mocne słowa (ze wstępnych wyliczeń wynika, że byłoby to rozwiązanie korzystne dla większości frankowców), ale ma to też swoją skazę urodzeniową – padła przed dokonaniem precyzyjnych wyliczeń, a przede wszystkim zapewnień, że ktoś to ewentualnie sfinansuje. Póki co, jest to tylko ciekawostka, która szybko może się okazać fatamorganą, która tylko rozpaliła niepotrzebnie nadzieje.
Inne, czasem ryzykowane pomysły
Festiwal pomocy dla frankowców będzie trwał. Im więcej będzie sygnałów od samych zainteresowanych (demonstracje, petycje, pozwy) tym bardziej gorączkowo będą na nie odpowiadać politycy. Trzeba jednak pamiętać, że nie wszystko złoto co się świeci i łatwo tu przedobrzyć.
Póki co, obecne straty frankowców są „niezaksięgowane”, ale może się to zmienić po jakimś siłowym przewalutowaniu po średnio korzystnym kursie, czy na średnio korzystnych warunkach.
Konkrety
Bez względu na to jak długo jeszcze będzie „grzany” ten temat osoby posiadające kredyty we franku muszą sobie radzić same. I w większości sobie poradzą, muszą czasem sobie tylko pomóc.
Mniejsze koszty
Koszt walut decyduje o wysokości raty, tym bardziej zaskakujące, że nadal połowa frankowców (i innych walutowych kredytobiorców) nie kupuje waluty sama (w internecie), tylko zdaje się na to co robi jej bank przy spłacie… „Zarobek” na 1 racie to średnio 50 zł, rat w roku 12, a przez całą umowę nawet 360. Czyli możemy w sumie oszczędzić 18 000 zł.
Co więcej, te 50 zł mamy za 2-3 klikniecie, co zabiera 10 minut – czy naprawdę tak wielu frankowców zarabia 300 zł na godzinę?
Zobacz nasz poradnik: Jak w 5 szybkich krokach zacząć wymieniać walutę online.
Przychody walutowe
Jak w tym przysłowiu o dziadku, który radził wnuczkowi, żeby zamiast oszczędzania uczył się zarabiania, możemy pomyśleć o dodatkowych przychodach w walutach. I nie trzeba od razu jechać na truskawki, czy inne szparagi do Szwajcarii.
Nie jest to może pomysł dla wszystkich, ale nie jest też jakiś wielce ekskluzywny. Jak ktoś ma chwilę czasu może poszukać programów afiliacyjnych w sieci i spróbować zarabiać polecając produkty i usługi w internecie. Najlepiej wybierać programy rozliczane w USD, który pewnie jako jedyny będzie umacniał się do CHF.
Od razu wymijająca odpowiedź na cisnące się pytanie – nie, nie trzeba mieć strony www. Wystarczy używać jako medium reklamy w wyszukiwarkach (google, bing).
Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie
Wierzyć trzeba, że sytuacja się unormuje i poprawi.
Może się okazać, że obecne zawirowania to krótkoterminowy atak spekulacyjny na CHF, spekulanci swoje już zarobili i poszukają innej waluty do lokowania, bo uznają, że CHF wychylił się w kierunku fundamentalnego przewartościowania (tak swoją drogą, po co kupować franka – ani złoto za nim nie stoi, gospodarka ucierpi na wysokim kursie, sama Szwajcaria też nie jest jakimś krajem nadludzi).
Jak napisał właśnie Der Spiegel: „Po spadku kursu euro niemieckie ministerstwo finansów obawia się zawirowań walutowych w Polsce i Danii”. Niemieccy eksperci uważają, że w wyniku poluzowania polityki monetarnej przez Europejski Bank Centralny kraje znajdujące się na peryferiach strefy euro mogą wkrótce, tak jak Szwajcaria, popaść w kłopoty. Czyli, jeśli dobrze to rozumiemy złoty może się znacznie umocnić w perspektywie. Spekulanci do dzieła zatem, i najlepiej w modelu: pomalej a dalej.